
Szybko poszło, pierwszy turnus zajęć wakacyjnych dobiegł końca. Jak bawiły się Żaki?
Poniedziałek:
Dzień lubimy zaczynać aktywnie – a nie ma nic bardziej pobudzającego niż poranny berek (dorośli mogą sobie mówić o kawie, ale my wiemy swoje). Z arsenału 1148 berków wykorzystaliśmy dziś tylko kilka pozycji – ani się obejrzeliśmy, a już trzeba było wracać do szatni.
Zdrowa, owocowa przekąska, kilka łyków wody i… ruszyliśmy na pierwszą wycieczkę. Dziś celem był jeden z najważniejszych krakowskich zabytków – Zamek na Wawelu. Mijając u podnóża wzgórza ziejącego ogniem smoka, otarliśmy się o jedną z najsłynniejszych legend Krakowa, ale w zamkowych komnatach usłyszeliśmy od przewodników także kilka mniej znanych historii:
– Czemu w sali tronowej jedna z rzeźb na sklepieniu jest zakneblowana?
– Jak Stanisław „Stańczyk” Gąska dorobił się góry złota?
– Dlaczego Dzwon Zygmunta jest aż tak głośny?
– Czy jeden z królów był alchemikiem?
– I czy naprawdę pod Zamkiem ukryty jest drugi – nawiedzony?
Tego już tutaj napisać nie możemy… ale chłopcy na pewno chętnie opowiedzą w domu.
Na Wieczystą wróciliśmy niemal idealnie na obiad – a przy okazji zgraliśmy się z końcem treningu pierwszej drużyny, która w pocie czoła szykuje się do I Ligi. Nie mogliśmy być gorsi – więc gdy tylko spaghetti grzecznie ułożyło się w brzuchach, sami wyszliśmy na boisko popracować.
Dziś było trochę skoczności i wyścigów, pojedynki dryblerskie 1 na 1, kilka mocnych strzałów i oczywiście mini-mecze. Słońce prażyło, ale powiewy wiatru przynosiły ulgę – intensywność gier była niczego sobie. Nie brzmi jak praca? Bo to był kawał dobrej zabawy!
Na koniec dnia pozostało tylko po sobie posprzątać – ale że jesteśmy w sile 30 zawodników i 60 sprawnych rąk, poszło sprawnie jak dobrze rozegrana kontra.
A to dopiero poniedziałek! Póki co zdobyliśmy Wzgórze Wawelskie, ale z taką ekipą możemy ruszać choćby na K2. Na razie jednak celujemy w dobrą zabawę do końca tygodnia.
Widzimy się jutro!
Wtorek:
Wygląda na to, że pierwszy dzień nikogo nie zniechęcił – a wręcz przeciwnie! Rano w oczach zawodników błyszczało coś więcej niż tylko odbicie nisko jeszcze położonego słońca. Widok kolejnych dzieciaków wbiegających na stadion przy Chałupnika 16 dawał jasno do zrozumienia: energia jest, można działać! A więc kujemy więc żelazo, póki gorące – a o „gorąc” w tym tygodniu naprawdę nietrudno.
Na poczatek – zabawy na celność uderzeń. Gdy skład już się skompletował, przeszliśmy do zadania specjalnego: stworzenia własnych torów przeszkód. Kreatywność? 5 z plusem! Od przeszkód wiszących, przez czołganie, od wyzwań szybkościowych po testy celności – było wszystko. No, tylko że… ten tor trzeba było jeszcze samemu pokonać :-) Ale jak mierzyć – to wysoko, wiadomo!
Po drugim śniadaniu wyruszyliśmy do chyba najsmaczniejszego z muzeów, oczywiście zaraz po muzeum czekolady :-), w Krakowie – Żywego Muzeum Obwarzanka. Przywitała nas super atmosfera i sporo ciekawostek: kiedy powstały pierwsze oficjalne obwarzanki? Skąd nazwa? Czym różnią się od precli? Z ilu składników się je robi? I w końcu – czy da się zrobić je samemu? Niektórzy nawet dyskretnie uprowadzili przepis do domu. Wreszcie najważniejsze – własnoręczne formowanie ciasta i pieczenie własnych obwarzanków. Nie będziemy sztucznie skromni: były okrąglutkie, piękne i, jak się szybko okazało, przepyszne, bo tylko nieliczne dotrwały choćby do powrotu na Wieczystą.
Wzmocnieni obwarzankowymi węglowodanami, po powrocie przeprowadziliśmy jeszcze kilka zabaw integracyjnych. Trochę ruchu, dużo śmiechu – i nim się obejrzeliśmy, był już czas na obiad. Po nim – lekka ospałość, ale trening sam się nie zrobi! A kiedy już ruszyliśmy, sztuczna murawa paliła się pod stopami. Trochę zabawy i elementów techniki, żeby podnieść temperaturę; odrobina motoryki, aby wszystko się dobrze wymieszało; pojedynki szybkościowe, które miały wszystko doprowadzić do wrzenia i wystartowaliśmy z właściwą częścią piłkarską. Dzisiaj dominowały gry 1 na 1. Kiedy składy się powiększyły, staraliśmy się potrenować nieco więcej szybkich ataków, a wieńczyć dzieło miały gry 4 na 4 i 5 na 5. Potem – większe składy, szybkie ataki, intensywne przejścia z obrony do ataku, aż w końcu: gry 4 na 4 i 5 na 5. Na deser – rzuty karne. I gdyby nie to, że rodzice zaczęli niecierpliwie przebierać nogami, to pewnie gralibyśmy dalej.
Najsmaczniejszy dzień turnusu za nami. Znowu ledwo się zorientowaliśmy jak szybko minął. A jutro mała zmiana klimatu. Ważne przypomnienie, zabieramy ze sobą rzeczy na basen. Patrząc na prognozy, trafiliśmy idealnie i przy upalnej pogodzie dla ochłody wskoczymy do wody.
Środa:
Dzień trzeci często bywa kryzysowy, ale nasi młodzi „Żółto-Czarni” ani myśleli zwalniać tempa. Od pierwszego porannego gwizdka, do ostatniej chwili w Aquaparku działaliśmy na pełnych obrotach.
Rozruch o poranku dziś rozwijał bardziej manualne aspekty sprawności. Pomogły nam w tym piłeczki tenisowe, gra w bule, rzuty dyskiem do celu, a zabawa w kółko i krzyżyk, w wersji wymagającej szybkiego myślenia ale też pracy nóg wraz z drabinkami koordynacyjnymi łączyły precyzję i szybość. Każda z tych stacji wymagała nieco innego rodzaju koncentracji uwagi, a szaleństwo rozpoczęło się przy zabawie w cztery ognie. Mały haczy był taki, że piłki były większe niż zazwyczaj więc trzeba było uwijać się jak w ukropie kiedy któraś obrała azymut właśnie na nas.
Jak pokazał czas drugiego śniadania, poranna aktywacja była tym razem wyjątkowo energochłonna. Najstarsi górale nie pamiętają, kiedy na zajęciach wakacyjnych zniknęło aż tyle owoców. Musieliśmy jednak pamiętać, że to nie owocowy czwartek w korporacji, a solidna piłkarska środa. Nadeszła pora na trening. Na warsztat poszła gra w przewadze – 2 na 1 później 3 na 2. Z elementów technicznych, postronni obserwatorzy mogli odnotować wybitną ilość strzałów do bramki, co przełożyło się później (ku uciesze trenerów zwłaszcza) na grad bramek w trakcie gier.
Gdy zapasy fruktozy zaczęły powoli zbliżać się do dna zbiorników, wiedzieliśmy, że nadeszła pora obiadu. Jak przy przekąsce, tak i teraz niemal nie było co zbierać, a i dobrze bo popołudniu wyporność była wskazana. Choć – umówmy się – na basenie mało kto planował po prostu pływać. Zjeżdżalnie, armatka wodna, czy ścianka wspinaczkowa były obowiązkowymi punktami programu. Do tego siatkówka i koszykówka w wodzie też jawiły się jako atrakcyjne uzupełnienie futbolowej codzienności.
Za oknami tropiki, a my w środku orzeźwiającej zabawy. Szkoda, że zajęcia wakacyjne odbywają się tylko raz do roku!
Jutro tez powinno nam się udać uciec przed największymi upałami, gdyż na wycieczkę wybieramy się popołudniu. Mamy nadzieję, że jeszcze trochę siły wszystkim zostało, bo odwiedzimy aż dwa miejsca i połączymy tradycję z nowoczesnością.
Czwartek:
Temperatury Afrykańskie, a nasi chłopcy? Dzielnie dają radę. Dzielnie, bo też z rozsądkiem. Odpowiednie uzupełnianie ubytków wody, czapki na głowie, albo przynajmniej w pogotowiu, wykrywanie cienia, w którym można się schować – poziom „ekspert”, słowem, wszystko pod kontrolą tylko apetyt przy takiej pogodzie jakby mniejszy, a szkoda, bo energii do tak aktywnego działania nadal nam potrzeba.
Poranek upłynął nam pod znakiem gier 2 na 2, choć z nietypowym twistem. Zespoły budowaliśmy na podstawie imion. Najpierw imiennicy, a jak ich nam zabrakło to łączyliśmy pary, które dzieliły pierwszą literę imienia (chociaż mieliśmy zagwozdkę, czy Jakuba łączyć z Konradem, albo Kacprem, czy np. Jankiem ;-) a gdy i tu zabrakło opcji szukaliśmy sąsiadów z alfabetu.
Po drugim śniadaniu, chcieliśmy jeszcze zdążyć z treningiem, póki słońce nie rozpali piekarnika na dobre. W młodszej części grupy zaczęliśmy od zabawy z elementami motoryki, a następnie kilka ćwiczeń technicznych miało przygotować nas do strzałów do bramki. Ich mieliśmy dzisiaj w planie wykonać całkiem sporo. Następnie przyszedł czas na gry w składach czteroosobowych. Starsza grupa rozpoczęła zajęcia od elementów koordynacji z piłkami, a później odbyła krótką wstawkę motoryczną. Także pojawiły się gry zadaniowe, a sesja zakończyła się małymi meczami 5 na 5.
Tym razem to popołudniu przyszła pora na część edukacyjną, ale musieliśmy się uwijać (o ironio!) jak w ukropie, bo planowaliśmy odwiedzić dwa miejsca. Pierwszym z nich było Centrum Nauki i Zmysłów – WOMAI. Czekała nas tam uczta dla zmysłów i umysłów: zabawy (hmm, chociaż może jednak nauka?) z dźwiękiem, światłem doprowadziły do tego, że nasze cienie już za nami nie nadążały i postanowiły zostać w tyle. Wszystkiego mogliśmy spróbować sami: uczestniczyć w iluzjach, tworzyć malowidła, muzykę... a nawet wyspy. Jak się na pewno spodziewacie, aż trzeba było nas odciągać do wyjścia niemal siłą.
Po wizycie w WOMAI, czekała nas jeszcze powtórka z lekcji o legendach, ale tym razem w wersji, chyba nawet kilkanaście D. Widzieliśmy pierścień Królowej Kingi uwięziony w soli, czy nóż jednego z braci budujących Wieże Mariackie. Smok zionął ogniem, ale gdy pękał przepojony wodą z Wisły, aż poczuliśmy bryzę. Nagle wyłaniał się przed nami Dzwon Zygmunta, czy Mefisto ścigający Pana Twardowskiego, ale i na naszych oczach kneblowana była głowa z wawelskiej sali tronowej. Jakby tego było mało, na koniec jeszcze Lajkonik obrzucał nas buławami, na jego szczęście tylko pluszowymi. Widowisko dynamiczne, nie za długie, ale całkiem, całkiem trzymało w napięciu. Dajemy mocną piąteczkę.
Gry wróciliśmy do Klubu, czekała nas jeszcze odrobina porządków, wyczyściliśmy też zapasy owoców i mogliśmy rozchodzić się do domów. Jutro natomiast podsumowanie sportowej części tygodnia i piłkarska uczta dla koneserów, czyli tzw. „turniej holenderski”. Proszę dobrze naładować baterie przez noc i widzimy się o poranku.
Piątek:
Ostatni dzień zajęć wakacyjnych to tradycyjnie czas na turniej holenderski, czyli turniej, w którym liczy się nie tylko każdy punkt, ale i każda bramka. Choć każdy gra o indywidualne wyróżnienie, to największe szansę na wygraną mają ci, którzy potrafią myśleć zespołowo. A tu jest największy haczyk. W każdej kolejce zmieniają się rywale, ale też partnerzy. Często ktoś, kto był w jednym meczu twoim wsparciem, w kolejnym próbuje odebrać Ci piłkę.
Zanim jednak rozpoczęliśmy rozgrywki, czekając na wszystkich uczestników, mieliśmy chwilę na rozgrzewkę lub po prostu nastawienie celowników. Gdy trzydziestka wspaniałych była już zwarta i gotowa, nastąpiło losowanie numerówwych. My byliśmy już gotowi, ale pogoda postanowiła wyrównać nieco rachunki po środzie i czwartku, zsyłając na nas deszcz. Na szczęście wystarczyło kilka minut odczekać i opady były już całkiem znośne, co się odwlecze, to nie uciecze, jak mawia przysłowie.W I rundzie rozegraliśmy trzy kolejki.
Po nich nastąpiła chwila przerwy na uzupełnienie węglowodanów i wróciliśmy na boisko ze zdwojoną siłą. Drugo runda, gdy już wszyscy mocno wkręcili się w rywalizację, miała naprawdę zawrotne tempo. Choć zdarzały się sporne sytuacje, chłopcy finalnie radzili sobie z nimi nawet bez pomocy sędziów. Padało mnóstwo goli, ale też nie brakowało ofiarnych interwencji w obronie. A dryblingów nawet nie zliczymy.Byliśmy tak skupieni na grze, że omal nie przeoczyliśmy wizyty czwórki gości.
Po swoim treningu odwiedzili nas Michał Koj, Paweł Łysiak oraz nowi zawodnicy naszej „jedynki” – Kamil Dankowski i Dawid Szymonowicz. Panowie po krótce opowiedzieli o życiu profesjonalnego piłkarza, odpowiedzieli na nurtujące chłopców pytania (kilka całkiem poważnych, kilka też mniej), a na koniec ustawiliśmy się do wspólnej fotki i przybiliśmy piątki. Starsi koledzy zagrają dopiero jutro więc mogli spokojnie odpoczywać, nas czekała tylko krótka pauza na obiad i mieliśmy wracać na rundę finałową.
Cztery kolejki do końca, a wszyscy dalej w niepewności. Klasyfikacja wciąż się zmieniała, a oficjalne wyniki na koniec miał dopiero zliczyć komputer. Każdy gol mógł być na wagę złota, i jak się okazało, faktycznie jedna bramka zaważyła. Gdy uroczyście kończyliśmy wspólny tydzień na trybunie stadionu, wyróżniliśmy najwyżej sklasyfikowanych zawodników w poszczególnych rocznikach tytułem MVP.Choć na pochwały zasługiwało więcej zawodników i moglibyśmy przyznawać nagrody w różnych kategoriach, to w klasyfikacji generalnej najwięcej punktów, zgarniając przy okazji tytuł MVP rocznika 2016, zdobył Franek Gorzan, o jeden punkcik wyprzedzając swojego przyjaciela – Szymka Iwachowa. Najwyżej sklasyfikowanym graczem z najmłodszego rocznika – 2017 – został Tomek Bukowicki, a najstarszą kategorię – 2015 – wygrał Leo Fromont.
Wielkie gratulacje dla laureatów, ale doceniamy wszystkich, dzięki którym turniej miał tak wysoki poziom. Ich też nie mogliśmy puścić z pustymi rękami. Każdy uczestnik zajęć wakacyjnych udał się do domu z dyplomem i, mamy nadzieję, takimi miłymi wspomnieniami jak my. Grupa była bardzo solidna, o czym świadczy 100-procentowa frekwencja, a do tego bardzo rozrywkowa i pełna pozytywnej energii. Mamy nadzieję, że bawiliście wyśmienicie, my na pewno tak!